sierpnia 13, 2025

Od Axela — Pierwsze Łowy

Jedno cięcie wystarczyło, by ściąć zarośla prowadzące w dół zbocza. Axel zbiegł z niego, potykając się o korzeń u samego końca. Przeturlał się tak parę metrów, aż nie wpadł na jedno z drzew, prawie uderzając głową o konar. Złapał mocniej miecz w swojej dłoni i rozejrzał się jeszcze parę razy za swoje ramię, by sprawdzić czy bestia nadal za nim podąża.

Na ostrzu nadal było widać plamy krwi. Atak w nozdrze zdezorientował wystarczająco ślepą bestię na tyle, by łowca znalazł spokojniejsze miejsce. Smar z czosnku i nasion drakwii powinien również zagwarantować kilka chwil na odetchnięcie. Pomimo tych informacji, młody Falsenheim nadal nie mógł uspokoić oddechu, który będąc tak wzmożony mógłby przywołać do niego bestię. Dochodząc do siebie, Axel złapał się za twarz po której również ściekała krew. Koniec może być bliski.

Może wysyłanie młodego adepta szkoły krwistych łowców na takiego potwora było krokiem za daleko, pomyślał czując drętwienie prawego barku. W końcu bratanek Howarda sobie poradzi. W końcu pochodzi od Falsenheimów, a każdy z Falsenheimów przecież w czepku urodzony. Cóż z tego, że dwójka poprzedników, może i mniej zwinnych, ale bardziej doświadczonych padła przy próbie poskromienia stwora. Przecież tak utalentowany młodzieniec z łatwością okiełzna rytuały i zabije bestie. 

Wulpinmancer mimo braku oczu perfekcyjnie zna położenie przeciwnika, słabościami jego są zaś dwie pary nosów, które ukryte w miejscu uszu przypominają skrzela, jakoby ssakowi przystawało takie mieć, przypomniał sobie przeglądając zawartość swojej pustej torby, w której znajdowały się zwykle petardy na czarną godzinę. Jak na nieszczęście pewnie wypadły podczas jednego z przewrotów. Zaniepokojony, wyobrażał już jak potwór znajduje, gdzie ukrywa się łowca. Bał się spotkania, a nadal ciążący jad w jego ciele nie pomagał w przełamaniu strachu. Rana, którą miał nad okiem zaczęła przypominać jedną z tych, które do wesela się nie goją. Pole do manewru wojownika zaczęło się kurczyć.

Z krwi się zrodziliśmy, przez krew mężniejemy i przez krew z tego świata odejdziemy ~ Strzeż się krwi. Kolejne słowa wuja przychodziły do głowy chłopakowi, kiedy ten zdjął rękawicę ze swojej dłoni. Chyba nadszedł na to czas. Pochylił się nad mieczem, wyciągając gołą dłoń w jego stronę, kiedy kropla krwi z czoła spadła na ostrze broni. Opadająca belka w płonącym domu przebrnęła chłopakowi przez myśl. Zabrał rękę z powrotem do siebie. Nie jestem gotowy, pomyślał, kiedy nagle usłyszał zgrzyt nadchodzący z zachodniej części lasu. Pomimo to, wyciągnął ponownie dłoń do broni. Tym razem zobaczył obraz spopielonych zabawek, które przywodziły mu dawne wspomnienia zabawy z rodzicami i momenty tragedii, gdy ostatni raz słyszał ich głos. Ostrze rozcięło skórę, a wypływająca ciecz zaczęła gromadzić się w zbroczu miecza. 

Słowa inkantacji z trudnością przechodziły przez gardło młodego łowcy, a wizje które mu przy tym towarzyszyły, wcale w tym nie pomagały. Rytuał, którego większość uczy się na początku swojej kariery jako jedyny nadal stwarzał Axelowi problem. Ogień, pieprzony ogień który kojarzył się chłopakowi tylko z jednym w jego marnym życiu musiał okazać się jedną z podstaw krwawych rytuałów. Rodzaju magii, który nie uznawany oficjalnie za odnogę hemomancji, miał podstawy w dawnych czarach, które średniowieczne czarownice używały do przeklinania plonów wieśniaków. 

***

— Myślisz, że da sobie radę? — powiedział, przywołując z powrotem do swojego płaszcza dwójkę kruków.
— Nie wiem, ale szczerze mu dopinguję — odpowiedział, uchylając lekko butelkę mocnego trunku. Dym ogniska ulatywał wysoko ponad koronę drzew, nadając okolicy zapachu smażonej zwierzyny.
— Nie szkoda ci młodego? W końcu to twój bratanek. Widziałem do czego jest zdolny, ale nie wysyłaliśmy jeszcze żadnego siedemnastolatka samego na takiego szczyrza. — zdjął kapelusz, siadając przy ognisku.
— Da radę. Musi. W końcu nie nosi nazwiska na marne — zmarszczył nerwowo brwi kończąc wypowiedź.
— Jeszcze trochę i wyślę ponownie kruki na zwiady. Na razie nie zobaczyły nikogo w obrębie kilkuset metrów, więc zgaduję że powędrowali trochę dalej. Obym jedynie nie znalazł zwłok na miejscu.
— Coś jeszcze do dodania wszechojcze? Myślałem, że będziesz innego nastawienia, od kiedy uświadomiłem cię, że z roku na rok znika nas coraz więcej z tej ziemi — odparł, rzucając butelką do ogniska.
— Też cię lubię, Howard — odpowiedział, odwracając się od ognia. Na krańcu polany zauważył stojącą sylwetkę trzymającą miecz oraz łeb stwora z długim pyskiem. Po chwili postać rzuciła głową bestii pod nogi swojego wujaszka.
— Bez wątpienia, wulpinmancer. — powiedział Howard, przerywając chwilę ciszy, po czym uśmiechnął się w stronę Axela. — Siadaj, zasłużyłeś na jedzenie. — podając mu papierowy talerzyk z torby.

Kruczy łowca wstał od ogniska, zakładając z powrotem szeroki kapelusz na głowę i okrążył parę razy obkrwawionego młodzieńca. Podszedł następnie do odciętego łba i wysuwając do niego rękę, pozwolił jednemu z kruków zerknąć z rękawa jego płaszcza na zadaną ranę. Kruk spojrzał na swojego właściciela, dawając mu znak, że użycza mu swój wzrok. Kruczy łowca zobaczył poparzenia zostawione na tkance, uśmiechnął się, następnie wracając do ogniska, by usiąść z nowym łowcą krwi.

Koniec.
776 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz