31 sierpnia 2025

Od Anaxy cd. Axela

Brew Anaxy powędrowała do góry na tę sugestię. Zerknął na drink - błyszczący od jadalnego brokatu, wirujący w wysokiej szklance, otoczony różowym cukrem na brzegu, z zachęcającą słomeczką. A potem spojrzał na Axela jakby ten właśnie kopnął na jego oczach stadko bezdomnych szczeniaków bez trzech łapek, które zbierały fundusze na zbudowanie domu opieki dla sierot, poszkodowanych podczas wojny. Jednym słowem, z wyrzutem.
— A co jest, przepraszam bardzo, nie tak z moim drinkiem? — spytał, a dłoń już owinął wokół szklanki. Łowca na ten widok widocznie powstrzymał się przed westchnięciem, a także - przewrotem oczami. Chyba nie lubił, gdy ktoś się z nim nie zgadzał. Rozpuszczony dzieciak się w nim obudził?, przeszło Anaxie przez głowę.
— Po prostu nie pij. Mam przeczucie, że -- Mówię, nie pij, cholera — Axel wyciągnął odruchowo rękę w kierunku szklanki jakby miał zaraz rozpocząć poważną walkę z drugim najemnikiem. Ale Anaxa jedynie zasiorbał szybciej, głośniej. Z większym przekonaniem. Nikt nie będzie mu mówił, co ma robić.
— Wypiłem — oznajmił nawet na sam koniec z uśmieszkiem na twarzy, który aż krzyczał do Axela no-i-co-mi-zrobisz-jak-nic-nie-zrobisz. Chociaż w głowie mu się zakręciło, poczuł w piersi rosnącą, rozpierającą dumę. Cóż, albo właśnie był na prostej drodze do omdlenia z powodu wypicia potencjalnie niebezpiecznego alkoholu w przeciągu kilku sekund tylko po to, aby drugiemu mężczyźnie zagrać na nosie. Cokolwiek to nie było, było to bardzo w stylu Anaxy, to trzeba było przyznać.
Ale Falsenheimowi nie było do śmiechu, bowiem spojrzał Livanosowi w oczy długo, ze ściągniętymi wargami, a także niesamowicie oceniająco. Drugą ręką sięgnął do tych dziwnych tatuaży, które pokrywały jego dłonie, przesuwając po nich palcami. Nadal lekko błyskały w klubowym półmroku.
— Ty chyba lubisz wkurwiać ludzi — wycedził przez zęby, nim dodał — Zawsze zachowujesz się jak dzikie dziecko spuszczone ze smyczy?
— Tak, jak najbardziej — Anaxa odpowiedział z dumnie podniesionym podbródkiem.
— Za mało uwagi miałeś w dzieciństwie? — Axel dopytał, zapewne retorycznie. Ale ten nowy drink zaczął budzić w najemniku jakieś nowe pokłady pewności siebie (głupoty? brawury?), bo postanowił wejść w słowne szranki z łowcą. Przysunął się do niego z uśmiechem od ucha do ucha.
— Nie. Właśnie za dużo, od ojca. A wiesz co jest najzabawniejsze? Bo ty za to--! — Zrobił przerwę, czując jak coś mu podchodzi do gardła. Uniósł palec także w geście poproszenia o pauzę i zamknął oczy na dłuższą chwilę, lecz gdy je otworzył, Axelów było dwóch. A potem trzech. Zatańczyli za nim jak wieloręka bogini, powtarzając niemrawo ruchy mężczyzny.
— Ty, ale jazda, nie? — zachichotał — Jeden, dwóch, trzech... Czterech podkurwionych Axeli. Boop. Nie, nie boop? — Anaxa jęknął żałośnie, gdy jeden z łowców odtrącił jego rękę, którą wystawił w kierunku nosa Falsenheima. Dlaczego tak nagle mu się zakręciło w głowie? Dlaczego zaczął tracić poczucie pionu?... To nie mógł być ten drink, prawda? Axel NIE MÓGŁ mieć racji... Co nie?
Stanowczym gestem Anaxa został popchnięty na kanapę pomimo swoich cichych protestów. Ale z drugiej strony, jakoś nie chciało mu się podnosić. Dlatego po prostu zaczął obserwować ruchy swojego towarzysza, unosząc z lekka brwi i pod nosem mamrocząc po reyanajsku jakby komentował całość w budki na zawodach. W tym samym czasie, Axel sięgnął po szklankę, gdzie wcześniej znajdował się brokatowy napój. Spojrzał do środka naczynka, powiódł wzrokiem po mętnych pozostałościach na dnie, a nawet nachylił się, aby je powąchać od czego ściągnął nos jak niezadowolony kocur. Potem zebrał niewielką ilość osadu na palec, co sprawiło, że te jego dziwne tatuaże zapulsowały raz jeszcze. Zdawało się, że coś było na rzeczy, gdyż zmrużył oczy i tym razem spróbował końcówką języka dziwnych resztek. Zaciągnął się gwałtownie powietrzem w klubie.
Następnie sięgnął do paska na swoich biodrach, przesunął dłonią po kilku fiolkach aż znalazł odpowiednią, wypełnioną jakimś srebrnawym płynem. Odkorkował ją kciukiem. Musiał być już nieźle wprawiony w obsłudze tych tajemniczych mikstur żeby z taka łatwością je otwierać. Anaxa jeszcze nie nauczył się na przykład obracania ołówka w palcach, a co dopiero takie rzeczy. Zawsze z resztą preferował niezawodną metodę otwierania rzeczy zębami.
— Pij. Mały łyk albo cię poskłada — ostrzegł Axel. Livanos, chociaż zapewne w innej sytuacji przewróciłby oczami i zaczął coś tam protestować, tym razem łaskawie otworzył usta i upił nieco tej mieszanki. Aż go skrzywiło, a w gardle zagotowało mu się żywym ogniem. Od razu położył dłoń na swojej piersi i uderzył w nią, próbując wymusić odkaszlnięcie. Oczy zaszły mu łzami.
Ale, wkrótce, przynajmniej jego towarzysz stał się jedną osobą, a nie wirującą czwórką kopii. Nawet jakby zaczęło mu się łatwiej myśleć co uznał za całkiem przyjemny obrót spraw. I tak chwilę musiał przeznaczyć na przytrzymanie w żołądku poprzedniego posiłku. Za to, gdy był pewien, że może bezpiecznie mówić, skupił wzrok ponownie na Axelu. Ten właśnie wstawał z kanapy, zbierał ich rzeczy. To jest, zbierał swoje, a te Anaxy przesuwał w jego kierunku bez słowa.
— Co się stało? Co to było co mi dałeś? — spytał, przechylając lekko głowę ku swojemu ramieniu. Wziął z blatu stołu telefon i schował go do kieszeni jednak nie miał zamiaru opuścić klubu bez wyjaśnień. Te jednak nie chciały nadejść. A przynajmniej nie w formie jaka by go usatysfakcjonowała.
— Na oczyszczenie organizmu — Axel wyjaśnił krótko. Nie dodał nic więcej, zamiast tego wykonując szybki gest dłonią w kierunku rozmówcy, aby zasugerować mu, że powinien wstać. Livanos z miejsca się nie ruszył.
— Ale dlaczego? Co się stało? Konkretnie? — Ciągnął temat dalej z głosem zniżonym do mrukliwego szeptu. Ewidentnie w tym drinku, który dostali, a jaki został wspaniałomyślnie pochłonięty przez upartego Anaxę, było coś, co go otumaniło. Być może gdyby był zwykłym człowiekiem, nawet by zwaliło z nóg. A Falsenheim? Ta cholera coś wiedziała.
— Nie jestem pewien — Ostatecznie ten odpowiedział, czując, że bez zdradzenia chociaż kawałka tajemnicy nie wyjdzie z budki, której wyjście blokował Anaxa — Jakiś rodzaj magii. Składnik drinka został zaklęty magicznie, pewnie dlatego tak zareagowałeś.
— Czyli... Ktoś chciał nas magicznie otumanić? Po co? — Mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca. Bez zastanowienia ruszył za Axelem, który zaczął kierować się do wyjścia z klubu. O zapłaceniu nawet nie myślał. Nie w momencie gdy ktoś chciał ich złapać na najprostszy trik w książce. Tak się o klientów nie dba, a jedynie dostaje się za to jednogwiazdkowe opinie na mediach społecznościowych i Google.
— Ta. I nie była to prosta magia adepta — odparł łowca. Jego kroki były długie, pewne siebie. Szybkie, ale też na tyle zamaszyste, że każdy, kto by spojrzał na niego wiedział, że Axel nie będzie miał problemu z obiciem czyjejś mordy. Zwłaszcza w tamtym momencie.
— To ktoś doświadczony. Obstawiam transmutację lub alchemię. Zmaterializowanie uroku należy do magii zaawansowanej.
Anaxa przytaknął bez słowa. Zaawansowana magia. Alchemia. Urok. Wycelowany przeciwko nim? Ale dlaczego akurat teraz? Przecież on sam tu przychodzi od tygodni i nigdy nie widział niczego niepokojącego w tym klubie aż do dzisiaj. Może problemem był tutaj Axel? To jest, może nie o tyle problemem, co zapalnikiem. A może...
Wtedy, zwolnił aż się zatrzymał. Falsenheim minął go, wpatrzony w drzwi do klubu. Anaxa odchrząknął.
— Axel... — zaczął ostrożnie, nim podniósł głos — Chyba nie wyjdziemy tędy.
Bowiem tam, gdzie powinien być przedsionek, a dalej - podwójne drzwi, prowadzące na ulicę, znajdowała się lita, czarna skała. Obsydian, lśniący w stroboskopowym świetle. Znak, że cokolwiek było w tym klubie, nie chciało, żeby tego nowe cele tak szybko opuściły ten plac magicznych zabaw.

Axel?

1185 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz