Nie zdążyłam złapać upadającego mężczyzny, chociaż dotarły do mnie jego myśli, które chyba chciał mi przekazać w charakterze wiadomości. Nieprzyzwyczajona jednak to tego typu komunikacji z jego strony, nie zareagowałam dostatecznie szybko. Wyłożył się więc jak długi, lądując twarzą na posadzce w przedsionku.
— Ciekawe, czy połamał nos — zadrwił stojący po jego drugiej stronie Liam, za co oberwał ode mnie z łokcia w bok.
— Przestań kpić i mi pomóż — zasugerowałam, przykucając przy ramieniu bruneta. Szturchnęłam go delikatnie w nadziei, że może jednak się obudzi. Jednak nic z tego. Obróciłam go tak, żeby leżał na plecach. — Nie złamał nosa.
— Jebany farciarz — Liam nie wyglądał, jakby zamierzał dołączyć do pomocy Eliasowi. Wbiłam w niego skonsternowany wzrok. — No co? To twój chłopak. Jesteś w stanie sama go podnieść i położyć w jakimś wygodniejszym miejscu, obydwoje doskonale o tym wiemy.
Prychnęłam, ale nie zaprzeczyłam. Nie skomentowałam też tego chłopaka. Elias był... cóż, przyjacielem. Jednak czy przeszkadzało mi to, jak określił go Liam? Niezbyt. Ostatecznie ludzkie określenia nie miały dla mnie większego znaczenia, to tylko niewiele znaczące słowa, prawdziwe znaczenie miały tworzone przez drakonidy więzi... Przynajmniej tak sobie wmawiałam. No bo kto to widział, żeby drakonid traktował inną rasę inaczej, niż tymczasową zabawkę...
Złapałam mężczyznę pod łokcie i dźwignęłam bez większego wysiłku. Nie chciałam taszczyć go na górę, nie dlatego, że nie dałabym rady, ale nie chciałam, żeby poobijał sobie nogi o stopnie. Miałam już w stosunku do niego więcej cierpliwości i żywiłam więcej ciepłych uczuć, niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Zaciągnęłam go więc po prostu na kanapę i na niej położyłam, wydając wcześniej bratu polecenie, żeby chociaż ruszył swój szanowny tyłek i nakrył tapicerkę jakimś kocem, żeby mężczyzna nie usyfił mi jasnego mebla sączącą się z rany na ramieniu krwią. Wykonał polecenie już bez słowa protestu.
— Zostajesz tu, czy wracasz do siebie? — spytałam kucając przy kanapie i przyglądając się ranie postrzałowej, chociaż słowa kierowałam do stojącego kawałek za mną Liama. — Mógłbyś zabrać moje psy, pobawiłyby się z Luną czy coś.
— Mam za mało miejsca w mieszkaniu na dodanie do niego jeszcze twojego pierdolnika.
— Czyli wracasz, ale nie weźmiesz psów. Może być — sprawdziłam, czy w ranie nie tkwiła kula, ale nic nie znalazłam. Mogłabym ją przyżec magią, ale wątpiłam, by Eliasa takie rozwiązanie szczególnie uradowało, gdy już odzyska przytomność. Cóż, pozostało mi to po prostu zszyć albo mieć nadzieję, że to jego smołowate coś samo ogarnie jego rany, tak jak ostatnio. Sięgnęłam do zapięć jego kamizelki kuloodpornej, żeby ją z niego zdjąć. — To podaj jeszcze apteczkę, albo po prostu wypad — rzuciłam szorstko, gdy nie usłyszałam, żeby Liam się ruszył.
— Coś taka szorstka? — burknął, ruszając się w końcu. Usłyszałam jego oddalające się w kierunku łazienki na dole kroki.
— Mam jedno duże dziecko pod opieką, nie potrzebuję drugiego — fuknęłam pod nosem. Nie byłam pewna, czy usłyszał. Udało mi się jakoś zdjąć kamizelkę z bruneta w międzyczasie, zanim Liam wrócił z tym, o co go prosiłam.
— Ten gościu, co wydał na ciebie zlecenie — podjął mój brat. Nie patrzyłam na niego, ale byłam pewna, że przyglądał się temu, co robię. — Wątpię, żeby sprawiał ci więcej kłopotów. To Xavier zmodyfikował zlecenie tak, żeby polowano konkretnie na ciebie. Tamten milioner, czy kim on jest, chciał po prostu głowę smoka jako ozdobę do powieszenia na ścianie. Nie obchodziło go, jakiego.
— Nie brzmi to zbyt pocieszająco, wiesz? — uznałam, że nie ma sensu bawić się w psikanie rany preparatem odkażającym. Po prostu odkręciłam końcówkę psikacza i wylałam zawartość z butelki na ranę. Po chwili przetarłam ją jałową gazą. — Może nie chce konkretnie mnie, ale nie powiedziałabym, żeby znaczyło to, że jestem już w stu procentach bezpieczna, nie sądzisz?
— Gościu mieszka daleko stąd. Może znajdzie się jakiś drakonid bliżej jego lokalizacji — Liam naprawdę nie brzmiał na zbyt przejętego tym wszystkim. Oderwałam się od opatrywanej rany, by spojrzeć na niego i zgromić go wzrokiem.
— Mógłbyś się tym zająć w międzyczasie — zauważyłam. — Przekonać typa, że robienie sobie trofeum z głowy drakonida to pomysł co najmniej durny. Nie jesteśmy jedynymi drakonidami na planecie. Trzeba sobie pomagać, nie uważasz?
Westchnął ciężko, ale już więcej nie protestował. Do tego był na tyle uprzejmy, że zabrał Buruu i Kayę na dwór, gdy ja ogarniałam do końca ranę Eliasa. Pod kamizelką i koszulką znalazłam na jego skórze spore siniaki. Musiały trafić go jeszcze dwie kule. Przesunęłam delikatnie palcami po sinych śladach. Szkoda, że nie mogłam mu pomóc... Kolejny raz przeszło mi przez myśl pytanie, dlaczego mój żywioł musiał być tak niszczycielski, czemu nie mogłam pomagać... Westchnęłam ciężko. Nie teraz, skarciłam się w duchu.
Jakiś czas później Liam pojechał do siebie, a ja usiadłam na kanapie koło wciąż nieprzytomnego Eliasa. Położyłam sobie jego głowę na kolanach i przeczesując mu włosy palcami włączyłam telewizor, a na nim serial, który ostatnio zaczęłam. Wyjątkowo to Buruu położył się przy nas, a Kaya na dywanie, na moich stopach. Ten pies zdecydowanie nie wiedział, co to przestrzeń osobista...
Mężczyzna odzyskał przytomność, gdy kończyłam oglądać drugi odcinek z rzędu.
— Nie spodziewałam się, że tak szybko wstaniesz — powiedziałam, zabierając rękę z włosów mężczyzny. Prawie od razu podniósł się do pozycji siedzącej, nie zwracając uwagi, że leżał na moich udach. Nie zasmuciło mnie to. Wcale a wcale. — Wszystko w porządku?
— Chyba... — złapał się za głowę. Zmarszczyłam brwi. — Nic mi nie jest.
Raczej coś mu było. Sądząc po wylewających się od niego myślach, głowa bolała go niesamowicie. Może od uderzenia nią o podłogę, jednak coś nie dawało mi spokoju... Ta sytuacja, gdy Xavier bez oporów zrobił wszystko, co rozkazał brunet, łącznie z wyskoczeniem przez okno bez najmniejszego zawahania... Wyglądało mi to zdecydowanie na kontrolę umysłu. Nie chciałam naciskać na Eliasa, z resztą on chyba sam nie wiedział, co tam się wydarzyło. Myśl, że nie tylko ja nie miałam pojęcia o granicach swoich mocy, była w jakimś sensie pocieszająca.
Nie naciskałam na jakieś zwierzenia, zamiast tego zaproponowałam, że przygotuję nam coś do jedzenia. Elias ogarnął się już do końca, zebrał swój sprzęt, który rzuciłam na podłogę przy kanapie i dopiero potem dołączył do mnie w kuchni. Pomógł w przygotowaniu obiado-kolacji, a jakąś godzinę później, gdy już zjedliśmy, powiedział, że musi wracać do siebie na jakiś czas coś załatwić. Nie naciskałam na niego, nie próbowałam powstrzymać czy wyciągnąć od niego więcej informacji na temat tego, na czym mogła polegać ta jego nowo odkryta zdolność. Nie miałam prawa upominać go, że powinien poćwiczyć jej używanie, żeby nie skorzystać z niej względem kogoś, kogo nie chciałby skrzywdzić. Upewniłam się tylko, że jest w stanie bezpiecznie wrócić do domu.
Niektóre tajemnice ludzie lubią zatrzymywać dla siebie, szczególnie, gdy sami nie wiedzą, co w zasadzie mają do ukrycia. Ckliwa rozmowa w tamtym momencie byłaby prawdopodobnie najgorszym, do czego mogłam doprowadzić. Dlatego po prostu dałam mu odejść.
Prędzej czy później przecież wróci.
***
Kilka dni później dostałam zlecenie od Mafii. Tym razem wyjątkowo miałam zająć się sprawą samotnie, jakże miło ze strony moich przełożonych. Wymagała ona co prawda ode mnie poświęcenia części wolnej niedzieli, jednak z tymi ludźmi się po prostu nie dyskutowało.
Wyszłam z domu jeszcze przed wschodem słońca. Wcześniej wybrałam się z psami na szybką przebieżkę po lesie, żeby wyładować jakoś swoją narastającą po raz nie zliczę który frustrację z powodu tego, że nie mogłam się całkowicie uwolnić od organizacji, nawet mimo usilnych prób Liama, by do tego doprowadzić. Chyba poza tym, że moje niszczycielskie moce okazywały się często nad wyraz przydatne, chcieli mieć pod ręką haka na mojego brata. Wpadliśmy w tę kabałę jak śliwki w kompot, gdy byliśmy zbyt młodzi, by pojąć ciągnące się za naszą decyzją niebezpieczeństwo. Aczkolwiek Liam chyba lepiej ode mnie zaadaptował się do sytuacji, w której się znaleźliśmy i miałam wrażenie, że czerpał jakąś chorą przyjemność z uczestniczenia w nielegalnych interesach.
Tym razem powierzone mi zadanie nie było wielce skomplikowane, musiałam się po prostu pospieszyć, bo ponoć ktoś próbował sprzątnąć nam pewien magiczny artefakt sprzed nosa. Organizacja od jakiegoś czasu przyglądała się pewnemu opuszczonemu domostwu, w którym znajdował się dość stary, magiczny obiekt, ponoć wiążący jakiegoś dość potężnego ducha. Do tej pory nie chcieli jednak ryzykować wchodzeniem do budynku i pakowaniem się do jego piwnicy. Wystarczyło im, że mieli to miejsce na oku.
Aż do momentu, gdy ktoś poza nimi się tym miejscem zainteresował.
I tak oto znalazłam się w tym miejscu. Przed nadgryzionym zębem czasu domem, wciąż otoczonym taśmami policyjnymi, częściowo pozrywanymi. Jakby ktoś zapomniał ich zdjąć, gdy był ku temu odpowiedni czas. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się falom dziwnej energii, która emanowała od budynku. Nie dziwiłam się, że nikt do tej pory nie zdecydował się wejść do środka. Sama miałam raczej średnią ochotę, by to zrobić. Aczkolwiek... w przypadku Mafii zwykła, irracjonalna niechęć do czegoś nie powinna powstrzymywać jej członków od działania. Może więc było w tym wszystkim coś więcej, niż zostało mi przekazane.
— Mogli ściągnąć do tego Liama, albo kogokolwiek innego — mruknęłam pod nosem, zbierając się w końcu w sobie i ruszając w kierunku tylnych drzwi. Mimo narzekania wiedziałam, że mój brat prawdopodobnie musiał ogarniać inne sprawy, a moi przełożeni, znając ich, chcieli mieć dodatkowo pewność, że gdyby coś poszło nie tak z odzyskiwaniem artefaktu, miejsce to zostanie spalone do gołej ziemi. Czyli klasycznie.
Gdy tylko dotarłam do drzwi, bez wahania złapałam za klamkę i nacisnęłam. Wejście otworzyło się bez protestów, nie rozległo się nawet skrzypienie zastałego mechanizmu, na co zmarszczyłam brwi zaskoczona. Czyżby ktoś jednak z tego wejścia korzystał? Zerknęłam za siebie, nagle ogarnięta wątpliwościami, jednak dostrzegłam przycupniętego w koronie pobliskiego drzewa mężczyznę. Spotkaliśmy się wzrokiem, a on pokazał mi uniesiony w górę kciuk. Przewróciłam oczami. Typ wydawał mi się znajomy, na pewno pracowaliśmy dla tej samej organizacji. Ciekawe, czy miał mi tylko pomóc — prawdopodobnie to on wyciszył dźwięki w pobliżu swoją mocą, co potwierdziło się, gdy mojemu kolejnemu krokowi nie towarzyszył żaden odgłos — czy jednak jego zadanie polegało na czymś jeszcze innym... Pilnowaniu, żebym wywiązała się z zadania.
Jakbym kiedykolwiek zaprotestowała na ich zlecenia na tyle dosadnie, by mieli podstawy wątpić w moją lojalność... Miałam już naprawdę dość tego ciągłego niańczenia.
Weszłam do środka, znikając członkowi Mafii z oczu. Znalazłam się w kuchni, porzuconej jakby w trakcie przygotowywania jakiegoś posiłku. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się porzuconym sprzętom. Zawartość garnków nie była zepsuta.
Momentalnie naszły mnie złe przeczucia, jednak nie wypadało się teraz wycofywać. Wsadziłam rękę do kieszeni ciemnego polaru, który miałam na sobie, i zacisnęłam palce na spoczywającej w niej zapalniczce. W razie problemów miałam się nie wahać i po prostu spalić to miejsce wraz z artefaktem. Nie liczyło się samo posiadanie go przez organizację. Po prostu nikt inny miał go nie dostać.
Ruszyłam dalej, w głąb domu, wzrokiem omiatając otoczenie i szukając drzwi prowadzących do piwnicy. Magia zalewała to miejsce, wzbudzając we mnie coraz większy niepokój. Całe otoczenie wyglądało jak zatrzymane w czasie. Od środka dom zdecydowanie nie wyglądał na opuszczony...
Coś tu się naprawdę bardzo nie zgadzało.
Dotarłam do holu. Mój wzrok od razu spoczął na jednej z szafek, a konkretniej na stojących na niej ramkach ze zdjęciami. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
Mężczyzna, który był na nich uwieczniony wraz z piękną kobietą oraz dwójką dzieci, chłopcem i dziewczynką... Znałam go. Bardzo dobrze go znałam.
Zaklęłam pod nosem i puściłam zapalniczkę, żeby sięgnąć tą samą ręką po komórkę. Nie odrywając wzroku od zdjęć odblokowałam urządzenie i spojrzałam na ekran tylko na tyle długo, by wybrać odpowiedni numer. Włączyłam głośnomówiący i położyłam telefon koło ramek, słuchając pikania wychodzącego połączenia. W tym miejscu już moc mężczyzny przed domem nie działała. Chociaż podejrzewałam, że mógł wyciszać dźwięki, które dochodziły ze środka, by nie zwrócić uwagi osób na zewnątrz. W środku nie powinno w końcu być nikogo, kto mógłby mnie nakryć.
Przyglądałam się fotografiom dokładnie, w końcu biorąc do okrytej materiałową rękawiczką dłoni jedną z ramek. W tym momencie odebrał telefon.
— Co tam? — Elias brzmiał na zaspanego. Nie powiem, żeby mnie to dziwiło, było bardzo wcześnie. Piąta, może dochodziła szósta? Chciałam ogarnąć temat jeszcze pod osłoną ciemności, jednak wychodziło na to, że plany mi się trochę posypały.
— Wiesz co, głupia sprawa... — zaczęłam, patrząc z mieszanymi uczuciami na zdjęcie przedstawiające Eliasa w towarzystwie jakiejś blondwłosej piękności w białej sukni i welonie. Obydwoje się uśmiechali. Wyglądali na szczęśliwych. Trudno mi było znaleźć w mężczyźnie z fotografii tego wiecznie smutnego, ewidentnie cierpiącego, skrzywdzonego życiem Eliasa, którego znałam. Coś zakłuło mnie w klatce piersiowej, jednak odgoniłam od siebie wszystkie niechciane uczucia. Ton miałam dalej niezobowiązujący, choć czułam, że przestaję kontrolować i swoje emocje, i magię, która wezbrała w moich żyłach. — Nie zgadniesz, gdzie właśnie jestem.
— Trochę za wcześnie na zagadki — usłyszałam w jego głosie zalążek irytacji. Na pewno zacisnął teraz szczękę w wyrazie tej emocji. Nieświadomie zrobiłam to samo.
— Dobrze, więc przejdźmy do rzeczy — odstawiłam zdjęcie z nieco większą siłą, niż była do tego potrzebna. Ramka stuknęła głucho o mebel, ale szkło wytrzymało. Może to i dobrze. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. Nie powinno to we mnie wzbudzać takich emocji. Nie powinnam być zła, że miał kiedyś rodzinę. Że nigdy o niej nie wspomniał. — Mafia wysłała mnie do, hmm, chyba twojego starego domu — przerzuciłam sobie warkocz przez ramię i zaczęłam memłać jego końcówkę w palcach. Mój wzrok mimowolnie wędrował po kolejnych fotografiach, a mnie ogarniało coraz większe rozgoryczenie. — Po jakiś magiczny artefakt. Nie wiem, co trzymasz w piwnicy, ale co najmniej kilka osób na to poluje. Dzwonię z grzeczności — mój wzrok zatrzymał się na jakiejś fotografii z wakacji. Elias wyglądał na naprawdę szczęśliwego z tą kobietą. Zawiesiłam wzrok na jej wizerunku w stroju kąpielowym. Była idealnie szczupła. Delikatna. Piękna. Chcąc nie chcąc zaczęłam się do niej porównywać, co mi się nie podobało. Jednak było silniejsze ode mnie.
Może wolał drobne, delikatne kobiety, nie takie wysportowane i niezależne, jak ja... Z resztą ja przecież nawet nie byłam człowiekiem. Jakie miałam szanse na spodobanie się do tego stopnia, co ta kobieta Eliasowi, komukolwiek spoza mojego gatunku?
— Weszłaś... do środka? — mężczyzna w moment zaczął brzmieć na zupełnie rozbudzonego. Natomiast dziwne było to jego pytanie. Jak miałam nie wejść do środka i wiedzieć, że znajduję się chyba w jego domu, o którym nigdy słowem nie napomknął? Dostanie się tu również nie było nie wiadomo jakim wysiłkiem. O tej godzinie nikt tego miejsca nie pilnował, poza ludźmi zainteresowanymi artefaktem. Którzy jednak... z jakiegoś powodu nigdy nie wchodzili do środka.
— Weszłam i mam stąd coś wynieść — odwróciłam się plecami od ściany uwiecznionych wspomnień prawdziwej rodziny mężczyzny, którego polubiłam za bardzo. Zamiast do piwnicy uznałam, że przejdę się na piętro. W sumie jakie to miało znaczenie, co teraz zrobię? Od razu wyjść nie mogłam, bo by mnie mój zacny kolega z drzewa chyba udusił, po artefakt schodzić też nie zamierzałam. Nie będę okradać przyjaciela. Zgarnęłam telefon z półki, wyłączyłam głośnomówiący i przyłożyłam urządzenie do ucha. — Poza policją ten dom obserwuje Mafia i ktoś jeszcze, ale nie dostałam informacji, kto chce nam sprzątnąć to coś sprzed nosa. Nie wiem też, po co im tak nasycony magią przedmiot. Niestety dla ciebie, nie zwykłam zadawać zbyt wielu pytań moim przełożonym, bo źle się to dla mnie do tej pory kończyło — zaczęłam wchodzić po schodach na górę. Nie skrzypiały, moje kroki nie wznosiły kurzu z parkietu, bo po prostu go tam nie było. Szalenie niepokojące miejsce. — Ponieważ nie zamierzam cię okradać, mam nadzieję, że masz chwilę wolnego czasu i tu wpadniesz, zrobisz jakąś udawaną zadymę i zmusisz mnie do wycofania się z realizacji zadania, żebym miała dupochron, dlaczego olałam rozkazy. Ułatwiłoby mi to życie. Uważaj, bo na pewno na jednym z drzew od strony podwórka siedzi mag Mafii, który kontroluje dźwięki i chuj wie, co jeszcze, więc nie będziesz go słyszał, gdyby się na ciebie przyczaił — nagle na szczycie schodów pojawił się jakiś cień. Zatrzymałam się w pół kroku. Niemożliwe, czyżby ktoś jeszcze się tu włamał akurat teraz...? przeszło mi przez myśl, jednak szybko zobaczyłam, że to nie ktoś stoi u szczytu schodów. — Hm, masz kota?
Nie usłyszałam odpowiedzi, za to dotarły do mnie jakieś trzaski. Odsunęłam telefon od ucha i spojrzałam na wyświetlacz. Nagle straciłam zasięg, coś zakłócało sygnał. Westchnęłam ciężko. Czemu to wszystko zaczynało wyglądać jak scena z horroru... Schowałam nieprzydatne teraz urządzenie do kieszeni i spojrzałam ponownie w kierunku stojącego na szczycie schodów czarnego kota.
Nie było go tam już jednak.
— Zarąbiście — mruknęłam do siebie, podejmując ponownie wspinaczkę po schodach. — Po prostu jak scena z horroru, tylko czekać aż coś nagle na mnie wysko...
Prawie spadłam ze schodów, gdy kot znowu się pojawił w zasięgu mojego wzroku. Zeskoczył z szafki w korytarzu na granicy mojego pola widzenia. W ostatniej chwili przytrzymałam się barierki. Spiorunowałam zwierzę wzrokiem, to jednak zdawało się tym nieprzejęte. Machnęło dwa razy ogonem i ruszyło w kierunku uchylonych drzwi do jednego z pokojów. Zanim zniknęło mi z pola widzenia, spojrzało mi w oczy.
Nie przypominałam sobie, żebym widziała wcześniej czarnego kota z oczami w kolorze tak jasnego błękitu.
Westchnęłam ciężko. Nagle poczułam się obserwowana. Po karku przeszedł mi dreszcz niepokoju. Odwróciłam się gwałtownie, jednak nikogo nie zauważyłam.
— Chyba oglądam za dużo horrorów — mruknęłam, odwracając się ponownie i ruszając w stronę pokoju, gdzie zniknął kot. Delikatnie pchnęłam drzwi.
Natychmiast moim oczom ukazała się scena niczym z filmu kryminalnego. Niepościelone łóżko, plamy krwi na podłodze, pościeli... Policyjne znaczniki oznaczające znalezione dowody zbrodni. Chociaż zdecydowanie powinnam poczuć to wcześniej, dopiero teraz do moich nozdrzy dotarł ostry, metaliczny zapach krwi. Gdybym była człowiekiem, pewnie bym się na to skrzywiła, jednak mi tylko zaburczało w brzuchu. Nie jadłam śniadania, to miała być szybka akcja i spodziewałam się szybkiego powrotu do domu. Wszystko się jednak pokomplikowało.
Kota w pomieszczeniu nie było.
Poczułam za to coś zaciskającego się na moim ramieniu. Dotyk był tak niespodziewany, że odwróciłam się gwałtownie, jednocześnie robiąc krok od przeciwnika za moimi plecami, przez co weszłam do pokoju...
Za mną nikogo nie było, a drzwi nagle zatrzasnęły się z dużą siłą. Wyrwał mi się cichy okrzyk, zasłoniłam usta dłonią. Cała się spięłam.
— Zdecydowanie za dużo horrorów, Violet, czas przestać oglądać ten szajs — mruknęłam po raz kolejny sama do siebie, opuszczając rękę, gdy poza trzaśnięciem drzwi nic się nie wydarzyło. Przeciąg musiał zamknąć drzwi, a dotyk na ramieniu na pewno sobie wyobraziłam. Sięgnęłam do klamki i zamarłam, gdy nacisnęłam ją, a drzwi nie ustąpiły. — Ja pierdolę...
Szarpnęłam mocniej za klamkę, ale nic z tego. Nie chciały się otworzyć. Odruchowo wezbrała we mnie magia, jednak powstrzymałam się przed uwolnieniem jej. Przecież nie spalę Eliasowi drzwi w domu. Oby szybko tu przyjechał, a najlepiej użył tej swojej teleportacji, żeby się tu pojawić. W tej. Kurwa. Chwili. Odwróciłam się plecami do drzwi, opierając się o nie, żeby jeszcze raz objąć wzrokiem cały pokój. Brakowało ciała, jednak krew była świeża — czułam to, kolor też był dość jasny, nie ciemnobrązowy, jaki przybierała, gdy już porządnie skrzepła na powietrzu. Jakby ktoś tu kogoś zabił raptem kilkanaście minut temu, tymczasem wiedziałam, że Mafia obserwuje to miejsce już od kilku miesięcy, a policja siedzi tu jeszcze dłużej.
Teraz dopiero pomyślałam, że może nie bez powodu nikt nie zdecydował się do tej pory wejść do środka i zostałam, kurwa, wmanewrowana w kolejną kabałę...
Nagle kątem oka dostrzegłam kolejny ruch w kącie pokoju. Spodziewałam się zobaczyć kota, który wcześniej zdawało się, że po prostu gdzieś wyparował, jednak tym razem to nie był zwierzak...
Półprzezroczysta sylwetka blondwłosej kobiety patrzyła na mnie z pode łba. Miała na sobie zakrwawioną koszulę nocną. Krew kapała na podłogę w jednostajnym rytmie. Kap. Kap. Kap. Patrzyłam na nią sparaliżowana nagłym strachem. Tak, mogłam teraz spalić to miejsce do gołej ziemi, ale niech by to szlag, wiedziałam, że skrzywdzę tym Eliasa. Użyłam całych pokładów siły mojej woli, żeby nie przywołać magicznego ognia.
Patrzyłam na tę samą kobietę, która uśmiechała się do mnie ze zdjęć w holu i salonie. Tylko że teraz była wściekła. I zdecydowanie martwa.
Nie odwracając spanikowanego spojrzenia od zjawy, zaczęłam po omacku szukać znowu klamki w drzwiach za sobą. Szarpałam za nią raz za razem, jednak drzwi wciąż nie chciały się otworzyć. Kurwa mać.
— Ja... przepraszam za najście? — nie miałam zielonego pojęcia, jak działały duchy, co potrafiły, czy miały rozum, czy mówienie do nich miało jakikolwiek sens. Ale co innego miałam zrobić?
Kobieta zaczęła się do mnie zbliżać, a ja coraz bardziej gorączkowo próbowałam otworzyć drzwi, chociaż ewidentnie nie było szans, by bez magicznej interwencji zechciały ustąpić. Była już tuż przy mnie, miałam przeczucie, że jeśli znajdzie się jeszcze choć trochę bliżej, nie skończy się to dla mnie dobrze. Byłam tak przerażona, że przestałam mrugać. Nie mogłam się zmusić, by choć na ułamek sekundy spuścić ducha z oczu. Zaczęłam się powoli przemieszczać z plecami przy ścianie w kierunku okna w nadziei, że chociaż ono nie było zablokowane.
— Vi?!
Ulga, jaką poczułam, była wręcz obezwładniająca. Duch nagle się zatrzymał, słysząc głos bliskiego nam obydwu mężczyzny, spojrzał przez ramię, jeszcze raz na mnie, po czym tak, jak nagle się pojawił, tak zniknął. Kolana się pode mną ugięły, osunęłam się po ścianie na podłogę w połowie drogi od drzwi do najbliższego okna. Nie odrywałam szeroko otwartych w przerażeniu oczu od miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się kobieta.
— Violet, jesteś tu jeszcze? — trudno mi było powiedzieć, jakie emocje wybrzmiewały w tonie Eliasa. Zbyt byłam skupiona na tym, żeby uspokoić kołaczące w panice serce, napędzane wyrzutem adrenaliny, jakiego już dawno nie doświadczyłam. Nie byłam w stanie się odezwać. Wyciągnęłam rękę w bok, żeby oprzeć się o szafkę nocną i spróbować się podnieść, ale ruch był na tyle nieskładny, że zamiast złapać się krawędzi mebla, zrzuciłam stojącą na nim lampkę. Narobiła niezłego łomotu, uderzając o podłogę.
Na szczęście nagły hałas dał znać Eliasowi, gdzie byłam. Dziwnym trafem otworzył drzwi do sypialni bez żadnego problemu. Widziałam odbijający się w jego oczach dogłębny ból, gdy jego wzrok spoczął na licznych plamach krwi na parkiecie. Dopiero po chwili oderwał się od tego widoku i dostrzegł mnie pod ścianą, wciąż z trudem łapiącą spanikowany oddech.
— Nie mówiłeś, kurwa, że twoja żona będzie chciała mnie zabić — wysyczałam między jednym ciężkim oddechem a drugim. — Ja pierdolę, czy naprawdę wszyscy chcą się mnie pozbyć? Można po prostu powiedzieć, żebym zostawiła twojego faceta w spokoju, serio!!! — ostatnie zdanie wykrzyczałam w sufit, chociaż nie byłam pewna, czy duch usłyszał.
Elias?
Paranormal activity :>
3620 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz