13.02.202X, Deiran
Nierzadko w relacjach trzeba było podejmować kroki, których wcześniej nawet nie brano w życiu pod uwagę. W przypadku Aleistera, takich rzeczy z każdym miesiącem znajomości z tą rudą łasicą w ludzko-hobgoblińskiej formie było coraz więcej. Czasami były to zwykłe czasy oznaczające, czasami uroki chroniące przed złym okiem. Kiedy indziej - portale, umieszczane w szafach bądź zaklinane w wyplatanych artefaktach, ozdobach. A w jeszcze innych przypadkach? Rytuały, których Aleister nie odprawiał tak dawno, że przed dniem ich wykonania ślęczał z nosem w księgach, rozpadających mu się nierzadko w palcach.
Przynajmniej w tym wypadku księga dawała się jako tako trzymać w zwartej całości, pozwalając czarownikowi chodzenie z nią w dłoniach gdy upewniał się, że miejsce rytuału było zgodne z dawnymi instrukcjami. Znaki na podłodze? Zgadzały się. Niebieskie i fioletowe świece? Zapalone. Kadzidła? Jak najbardziej. Stoliki z lipowego drewna? Zamówione, przygotowane, okadzone. Z misami farby na odświętnych obrusach. Tak dla zasady i zachowania dekorum.
Brakowało ostatniego elementu, a konkretniej - celu zaklęcia. Celu, który akurat kręcił nosem, że nie trzeba, to za dużo. Że sobie poradzi, zawsze mogą zostać w domu, Crowley wcale-ale-to-wcale nie musi go zabierać w podróż do innego wymiaru, który uznał, że spodoba się rudej łasicy... To jest, Sahibowi.
Jednak Aleister wychował dostatecznie dużo innych, zazwyczaj nowych, ludzi, żeby wiedzieć jak sobie z takimi humorami poradzić. Stąd, z ojcowską dosadnością i stwierdzeniem, żeby go "nie denerwował już", zaprowadził Keyana na jego wyznaczone miejsce pomiędzy pozostałymi elementami rytualnego wyposażenia. Usadził go na stołku, nawet podłożył tam miękką, pikowaną poduszkę, co by młodzieńca zachęcić do pozostania na miejscu chociaż moment dłużej. Zupełnie jakby obcował z kotem.
— To stary rytuał — ostrzegł Crowley gdy sięgnął po jedną z mis. Biała farba zafalowała w środku, unosząc wysuszone, zmielone zioła na swojej powierzchni niby łódeczki na morzu.
— Więc będzie trochę mniej elegancko niż robię to zazwyczaj. Mniej zaklęć, więcej uroków i magii runicznej.
Sahib najpierw uniósł swoje brwi, nim pozwolił swoim wargom przybrać lekki półuśmiech. Łasicza natura wzięła nad nim górę, bowiem, chociaż mógł, nie powstrzymał się przed komentarzem na temat magicznej sztuki Aleistera.
— Masz na myśli mniej elegancko niż ogólnie używanie czarnej, pogańskiej magii? — spytał, a na widok otwierających się ust drugiego mężczyzny, uniósł ku górze palec, co by zapewnić sobie jeszcze chwilę na dokończenie wypowiedzi — Twoje słowa, przypominam. Nie moje. Sam to w ten sposób określiłeś przy jednym z pierwszych rytuałów, do którego mnie zaciągnąłeś.
— Dlaczego nie jestem zdziwiony, że chwytasz mnie za słówka... — Aleister pokręcił głową, jednak zrobił to bez jakiejś szczególnej irytacji. Sahib miał w jego sercu specjalne miejsce, było to widać jak na dłoni. A co za tym szło? Rudzik mógł tańczyć wokół tej cienkiej granicy Aleistera pomiędzy tolerancją i zdenerwowaniem na każdy, najmniejszy szczegół. A Crowley jedynie pomrukiwał na niego bez większych wyrzutów czy też, w kontekście samego Keyana, konsekwencji.
Aleister przyklęknął na podłodze na jedno kolano, misę z farbą ułożył obok nóżki stołka. Zakasał rękawy grafitowej koszuli, dopiero potem gestem dłoni rozpalając świece wokół ich dwójki. Powietrze w całym pokoju naelektryzowało się jakby nad ich głowami zakotłowały się burzowe chmury. Wkrótce niebieskie oczy mężczyzny skrzyżowały się z tymi Sahiba. Na palce nabrał nieco farby, a w drugą rękę ujął łydkę partnera. Musnął ją najpierw kciukiem, wywołując u drugiego pierwszy dreszcz, który przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Kolejny nastąpił krótko potem, gdy to Aleister zaczął przesuwać palcami po delikatnej skórze Keyana. Zaczął od wierzchu stopy, nakreślił runę, a tam, gdzie biel spotkała się z ciałem, magia zabłyszczała. Szepcząc pod nosem inkantacje, mężczyzna powoli piął się w górę.
— Sahib. Proszę — Crowley westchnął cicho. Został wyrwany ze skupienia przez ciekawski dotyk rudowłosego na swoim ramieniu, który, chociaż wyglądał na zbłąkany, a może i nawet bezwiedny, ewidentnie wynikał raczej z chęci okazania buntu ze swojej strony niżli znudzenia. Wszystko było w tych zielonych, łasicowatych oczach.
— Przecież nic nie robię — odparł jakże niewinnym tonem, jeszcze raz poruszając się na stołku. Oparł się nawet piętą o udo Aleistera, zmienił pozycję. Przeniósł trochę ciężaru ciała na trzymaną nogę, przez co został obdarzony długim spojrzeniem ze strony czarownika.
— Oczywiście, że nic nie robisz — mruknął i zajął się poprawianiem runy, lekko rozmazanej podczas Sahibowej złośliwości. Akurat gdy oderwał palce od skóry, aby zaczął kolejny znak, poczuł ciekawską dłoń na karku. Najpierw ją zignorował, nawet jeśli instynkt nakazał mu pozostanie czujnym.
I, mimo wszystko, dobrze, że instynktu w sobie nie zdusił, bo nagle, niczym wąż, delikatna ręka wplotła się w czarne kosmyki z tyłu głowy mężczyzny. Lekko pociągnęła za nie, sprawiła, że z pomrukiem Aleister odchylił się, patrząc spod przymrużonych oczu na Sahiba. Samemu nie pozostał dłużny, gdyż równie szybko złapał mężczyznę za kostkę, oplatając wokół niej chude palce. Białe plamy zaiskrzyły się na skórze, powodując prawie że zaczepne mrowienie.
— Uwielbiam, gdy patrzysz na mnie jakbyś chciał rozszarpać mnie żywcem — wyszeptał Keyan z półuśmiechem na swoich wargach. Crowley podniósł się na kolanie, ale czarodziej wyuczonym już gestem sprowadził mężczyznę ponownie do poprzedniej pozycji. Nawet na sam koniec pokręcił głową z cichym cmoknięciem.
Tym razem to wzdłuż kręgosłupa Aleistera przebiegły iskry, ale nie zatrzymały się na kręgach. Przeskoczyły niżej, wgryzły się w ciało, zostały tam, bo Sahib, te diabelstwo, wiedziało doskonale jak grać na mężczyźnie. A on sam? Pozwalał mu na to za każdym razem.
Stąd powrócił na kolano, wkrótce opuszczając także drugie. Usiadł między nogami Keyana, patrząc mu głęboko w oczy. Ujął jego udo ręką, objął je palcami przez materiał.
— Nie dokończę tego rytuału... — szepnął. W głosie czarownika jednak nie pobrzmiewał wyrzut. Nawet nie było w nim zdenerwowania. Było za to ciche, powściągliwe pożądanie, trzymane na wodzy pomimo rodzącego się w piersi Aleistera pragnienia. Za to jego oczy; te wypełnione były uwielbieniem. Z gatunku tych, którymi wierni obdarzali boskie figury w kościołach.
— Mówiłem ci, że nie musimy tego robić. Nie posłuchałeś — odparł na to Sahib. Jego ton również stał się bardziej szeptem, wypowiadanym między coraz płytszymi oddechami. Wszystko podszyte zadowolonym pomrukiem. Satysfakcją. A może i nawet pochwałą.
Pochwałą, jaką Crowley wyłapał. Westchnął bowiem długo, głęboko. Drugą dłonią objął łydkę Keyana, ręką powoli odchylając udo na zewnątrz. Zrobił miejsce dla siebie. Własnego policzka, głowy. Oparł ją o kolano partnera, wciąż z wielbiącym wzrokiem utkwionym w Sahibie. Otarł się zarostem o delikatną skórę, wywołując u drugiego dreszcz, wzdrygnięcie się w głosie. Jakby nagle musiał złapać głębszy wdech. Palce na tyle głowy Aleistera zacisnęły się. Poprowadziły mężczyznę bliżej, gdy wolna noga oparła się o jego plecy. Na wpół spleceni. W sensualnych objęciach, na skraju oddania się pragnieniom.
Bowiem trudno było się nie poddać temu nurtowi, gdy zapach perfum Sahiba mieszał się w nosie Crowley'a z kadzidłami, gdy czuł drgania opuszków, ocierających się o skórę na karku, gdy pod policzkiem ciepło uderzało go w falach. Sam pozwolił sobie na dygoczący wydech. Oto przed sobą miał bosko nieboskie dzieło tego świata. Teraz? Obnażone tylko dla jego grzesznych oczu. Skóra niby z najdroższych jedwabiów. Poświęcona pocałunkami, modlitwami, wypowiadanymi przez wargi napierające na nią. Głos. Na wzór anielskich pieśni. Chórów pochwalnych, wyśpiewujących wszystko, co piękne i perfekcyjne. Ujmujący za samą duszę Aleistera, sprawiający, że oddałby wszystko, by zachować tę ulotną chwilę na wieczność. Oczy tak głębokie, że mógłby w nich utonąć. I zamiast serca pełnego wyrzutów, podziękowałby temu dziełu za szansę na zatracenie się w nim bezpowrotnie.
— Kocham cię. Wielbię cię, na Samaela — wyszeptał tuż przy ciele ukochanego — Keyan... Sahib, Boże... — dodał pomiędzy oddechami. Sahib uśmiechnął się nieco szerzej.
Jeszcze raz odchylił głowę Aleistera. Stanowczo, jednak nie bez czułości. Pochylił się nad mężczyzną, zawisł nad jego twarzą.
— Wiem — odparł równie cicho — Ale chcę, żebyś mi to pokazał.
Złączył ich usta w głębokim pocałunku.
Ilość słów: 1244
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz