Chciałam, żeby trzymał gębę na kłódkę. Chociaż sądząc po tym, że nikt mnie dalej nie odwiedził z oświadczeniem, że z powodu stosowanej magii zostaję ze skutkiem natychmiastowym wydalona z AUM, musiał zachować informację o znakach na moim ciele dla siebie. Dobrze. Tak naprawdę powinnam była przedsięwziąć odpowiednie kroki względem niego, jak tylko wyłonił się spośród drzew na tamtej polanie. Nie byłam jednak swoim ojcem... Ani nie przypominałam nikogo z jego poprzedników. Krzywdzenie innych, żeby ukryć swoje tajemnice, nie było w moim stylu.
— Jeśli ktoś tu za kimś łazi, to chyba jednak ty za mną — zarzuciłam, krzyżując ręce na piersi. Dzisiaj już z powrotem miałam na sobie zasłaniający wszystkie znaki na mojej skórze długi rękaw, konkretnie zwiewną, ale nieprzezroczystą koszulę z wyrysowanymi kolorowymi chartami, oraz materiałowe, długie, ciemnoszare spodnie, ściągnięte w talii cienkim, skórzanym paskiem. Na stopy z kolei ubrałam sandały na koturnie, ponieważ nie spodziewałam się tego wieczoru problemów, przez które byłabym zmuszona się w trybie pilnym skądś ewakuować. Miałam nadzieję, że obecność kitsune nie zmusi mnie do czegoś innego.
— Po prostu przechodziłem — rzucił z nonszalancją. — Poza tym nie muszę się przed nikim z niczego tłumaczyć — prychnął, spoglądając na znajdującą się za nim srokę.
Przypomniał mi tym, po co tu przyszłam, oraz że mam generalnie mało czasu, żeby pozbyć się w końcu niewygodnego znaku z przedramienia. Westchnęłam ciężko. Zapadał zmrok, a mężczyzna zaraz utraci resztki rozumu na rzecz ptasiej świadomości i prawdopodobnie po prostu mi ucieknie, przez co będę musiała czekać ze zdejmowaniem klątwy jeszcze cały kolejny dzień. Bardzo mi się to nie uśmiechało.
— Dobrze, panie przypadkowy przechodniu — syknęłam, wymijając mężczyznę i nie poświęcając mu już ani chwili uwagi więcej. Wyciągnęłam rękę do sroki, sugerując tym gestem, aby na nią wskoczyła. Uczyniła to bez oporów, wszystko zgodnie z tym, co jeszcze przed chwilą tłumaczyłam facetowi, z którym zawarłam umowę. — Skoro tylko przechodziłeś, to możesz już sobie iść, nie sądzisz?
Mężczyzna fuknął oburzony, ale odwrócił się na pięcie i odszedł. Westchnęłam z mieszaniną irytacji i ulgi, że mam go z głowy. Co za niespotykany przypadek, że znowu znaleźliśmy się w tym samym miejscu i czasie... Oraz, że znowu zastał mnie w sytuacji, w której wolałam nie być nakryta.
— Dobrze, przejdźmy do rzeczy — mruknęłam do sroki siedzącej na krawędzi mojej dłoni, chociaż nie byłam pewna, czy jeszcze mężczyzna rozumiał, co do niego mówię. Oczy ptaka coraz bardziej traciły kolor tęczówek mojego zleceniodawcy, dając mi znać, że kończył mi się czas. Wróciłam do miejsca, gdzie porzuciłam swoją torbę z potrzebnymi do rytuału rzeczami. Odłożyłam srokę na pobliskie, drewniane skrzynie, po czym wyciągnęłam ręce na boki i przyzwałam wiatr. Ukształtowałam go na na coś w rodzaju kopuły nade mną i ptakiem, którą dodatkowo dopieściłam odrobiną rozgrzanej wody, żeby osiągnąć efekt czegoś w rodzaju mgły, która mniej więcej zakamufluje nas przed niechcianymi spojrzeniami. Następnie rozproszyłam ją trochę, żeby nie przyciągała aż tak uwagi, jak robiłaby to stłoczona kopuła pary wodnej.
Mimo to musiałam się streszczać. Fizycznie, dla każdego poza ptakami. osłona nie była żadnym problemem, to jakby chcieć przejść przez gęstą mgłę — mało widać, ale to w zasadzie tyle. I trochę intensywniej wieje po kostkach, przez wzbudzany przeze mnie ruch powietrza w moim bezpośrednim otoczeniu. Nie chciałam, żeby sroka mi uciekła.
Przykucnęłam i wyciągnęłam ze swojej płóciennej torby plastikowe pudełko, do którego wsadziłam kilka gałązek z lasu oraz srocze jajo i pióro. To, które znalazłam sama. Nie potrafiłam powiedzieć, na kiego grzyba zostawiłam sobie to drugie, otrzymane kilka dni temu od kitsune, zaraz przed tym, jak zniknął mi gdzieś w tłumie. A jednak nie potrafiłam go po prostu wyrzucić czy użyć do tego, do czego aktualnie wykorzystywałam to znalezione przeze mnie.
Wyciągnęłam wszystkie rzeczy z transportowego pojemnika i ułożyłam na ziemi między mną a przeklętym człowiekiem. Najpierw gałązki, następnie pióro, na koniec, ostrożnie, na ułożonym małym stosiku umieściłam jajo. Starałam się utrzymać je w cieple przez ten czas, który musiało czekać, aż dogadam się ze zleceniodawcą na ponowne spotkanie. Miałam nadzieję, że rozwijający się ptasi zarodek nie obumarł.
Wyjęłam z torby jeszcze pogniecioną kartkę z przepisanym zaklęciem, które znalazłam w jednej z ksiąg w bibliotece rodziców. Przeleciałam tekst wzrokiem po raz kolejny tego dnia, w razie gdybym jednak zapomniała jego treści. Wzięłam głęboki, uspokajający oddech. Jak to nie zadziała, to już nie miałam kolejnych pomysłów. Co z kolei oznaczało kłopoty.
Zebrałam się w końcu w sobie i przyzwałam magię, wypowiadając spokojnym tonem słowa zapamiętanego zaklęcia. Sroka patrzyła na mnie jednym okiem, które z każdą chwilą traciło swój pierwotny, zielony odcień, zastępowany czernią. Nagle ptak wydał z siebie głośny skrzek i zatrzepotał skrzydłami, jednak otaczające nas wirujące powietrze uniemożliwiło mu wzbicie się do lotu bez ryzyka roztrzaskania się o pobliską ścianę. I bardzo dobrze.
Nie miałam jednak czasu na klepanie się po ramieniu za moją roztropność. Okryłam srocze jajo dłońmi, kontynuując skandowanie zaklęcia i wlepiając wzrok w szamoczącego się ptaka. Ciskał się, jakby walczył sam ze sobą. Cóż, pewnie cholernie to bolało, natomiast nigdy nie obiecywałam, że nie będzie. Wyrwanie z człowieka potężnej klątwy nie jest niczym prostym, a przez to przyjemnym dla zainteresowanego.
Wraz z kolejnym skrzekiem ptaka skupiłam całą swoją uwagę na tym, by utworzyć niewidzialny dla osoby postronnej most między sroką a jajem. Następnie pchnęłam nim magię z przeklętego, na znajdujące się przede mną przedmioty. Kropla potu spłynęła mi po skroni z wysiłku. Klątwa nie chciała za bardzo współpracować, natomiast z każdą sekundą dała się wyciągać z mężczyzny i przenosić na ptasie jajo.
Gdy poczułam, że klątwa w końcu poddała się w całości mojemu zaklęciu i siedzi bezpiecznie zamknięta w jaju, odetchnęłam z ulgą. Przede mną zamiast sroki siedział nagi mężczyzna, który, gdy tylko zorientował się w sytuacji i otrząsnął z doświadczanego jeszcze przed chwilą bólu, rzucił się po porzucone wcześniej ubrania. Zarzucił je na siebie, przeczesał włosy i wstał, nie poświęcając mi ani spojrzenia więcej.
Tak, zdecydowanie wiem, czemu ten ktoś, kimkolwiek był, go przeklął. Zasrany dupek.
— Miło się z panią robi interesy — rzucił przez ramię. W jego głosie dało się wyczuć zmęczenie, jednak nie tak silne, jak to, które właśnie próbowało przedostać się do mojej świadomości. Poszedł sobie, zostawiając mnie samą w zaułku.
Kręciło mi się w głowie, oparłam zwinięte w pięści dłonie o ziemię, żeby utrzymać równowagę w kuckach. Opuściłam głowę i zamknęłam oczy, starając się powolnym oddechem uspokoić karuzelę w głowie. Czułam, jak znak z przedramienia znika, jakby wchłaniając się. Po chwili poczułam pieczenie na obojczyku, świadczące o tym, że pojawia się tam znak zakończonej umowy i zdolności, którą dzięki wyświadczonej przysłudze otrzymałam. Pewnie czarne linie przybrały kształt sroki, jednak w tej chwili spod koszuli nie można było tego dostrzec, a ja do tego stopnia przywykłam do tego wszystkiego, że przestało mnie ciekawić, jaki kształt tym razem ozdobi moje ciało. One i tak pojawiały się i znikały, gdy już wykorzystałam to, o co prosiłam. Nie czułam się do nich nijak przywiązana, więc nie spojrzałam.
Wzięłam głęboki wdech. Otworzyłam oczy, patrząc na leżące przede mną jajo. Westchnęłam ciężko i je rozbiłam. Poczułam ulatniającą się w nicość magię. Biedny ptak...
Zaczęło mi się robić niedobrze, a w ustach poczułam metaliczny posmak. Uniosłam jedną dłoń pod nos, a gdy przeniosłam ją przed oczy, zobaczyłam czerwień plamiącą moje palce. Zawroty głowy nie chciały ustąpić, chociaż spędziłam w tej pozycji już na pewno kilka minut. Zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy do torby, bojąc się jeszcze podnieść. Kropla krwi z mojego nosa kapnęła na ziemię. Wysupłałam z torby paczkę chusteczek i przyłożyłam sobie jedną pod nos, przysiadając na piętach i umieszczając głowę między swoimi kolanami, żeby krew swobodnie spływała.
Nie sądziłam, że zdjęcie tego typu klątwy będzie wymagało ode mnie aż takiego wysiłku.
W końcu musiałam się podnieść. Pozostawanie tu za długo było generalnie kiepskim pomysłem. Mogłam co prawda łatwo wytłumaczyć resztki unoszącego się tu zaklęcia i klątwy — nikt nie zabraniał pracownikom AUM charytatywnie pomagać potrzebującym przy pomocy swojej magii, pod warunkiem, że natura zaklęć nie wzbudzała wątpliwości natury etycznej. Wolałam jednak jak ognia unikać niepotrzebnej uwagi.
Spróbowałam wstać, jednak chyba trochę za szybko, bo nie zdążyłam się jeszcze wyprostować, a już zakręciło mi się w głowie do tego stopnia, że straciłam równowagę. Torba, którą podnosiłam wraz ze sobą z ziemi, upadła z powrotem, a ja poleciałam do przodu, upuszczając również zakrwawioną chusteczkę. Jednak zamiast zorać sobie dłonie i kolana o beton, upadłam na coś miękkiego...
— Gorzej niż z dzieckiem — usłyszałam znajomy głos, gdy karuzela w mojej głowie rozkręcała się na całego, a mnie dopadła kolejna fala mdłości. Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę... — Hej, Lucille?
Spróbowałam podnieść wzrok, jednak to tylko pogorszyło sprawę. Z mojego gardła wyrwał się zbolały jęk. Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń, której nie strąciłam tylko dlatego, że bałam się choćby drgnąć. Panuj nad sobą, Lu, kurwa, panuj nad sobą...
W końcu podniosłam jedną dłoń do skroni i przycisnęłam, chcąc załagodzić wzbierający ból głowy. Drugą ręką wciąż podpierałam się, żeby się nie przewrócić. Co to była za klątwa, do cholery...
Kolejna kropla krwi kapnęła z mojego nosa na... To coś, na co upadłam. Zamrugałam, próbując wyostrzyć wzrok, jednak dostrzegłam tylko biało-czerwony kształt o rozmazanych konturach. Nie potrafiłam przypasować go do niczego. Wszystko falowało. Spróbowałam podnieść się mimo to jeszcze raz. Musiałam wracać do domu. Nie mogłam zemdleć na ulicy z chuj wie kim za plecami...
No i przekozaczyłam, bo w momencie, gdy spróbowałam się dźwignąć, przed oczami pojawiły mi się czarne plamki, w sekundę zastępując całe moje pole widzenia. Zwaliłam się całym ciężarem na miękkie, białe coś i ostatecznie przegrałam walkę o zachowanie przytomności.
Przypał w chuj, Lu.
Minki? :>
1570 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz