sierpnia 13, 2025

Od Lucille cd. Minkiego

Przynajmniej nic mu już nie grozi.
Patrzyłam za odchodzącym mężczyzną z miną wyrażającą zupełną obojętność, która jednak nie znajdowała odzwierciedlenia w tym, co w istocie czułam. Było w tym nieco ulgi, że być może w końcu będzie mógł wrócić do swojego życia przed poznaniem mnie. Zaczął ewidentnie czuć zbyt dużą, jak na moje oko, potrzebę pomagania mi w problemach, które przecież sama na siebie ciągle ściągałam. Nie powinien się mieszać w to wszystko. Powinnam była w tamtym lesie kazać mu sobie iść bardziej dobitnie. Teraz zostałam dźgnięta nożem, na szczęście nie tak, bym z miejsca przewędrowała na tamten świat, ale kto wie, co się wydarzy w przyszłości? Co, gdyby zamiast mnie, drzwi otworzył Minki, a kolejny niezadowolony psychopata nie spojrzałby, kto się przed nim znajduje, i to kitsune wykrwawiałby się w moim przedpokoju?
Jednak mimo, iż wiedziałam, że dobrze zrobiłam, zachowując się w ten sposób, słowa mężczyzny zabolały. Nie mogłam jednak zaprzeczyć, wytłumaczyć się, bo wszystko poszłoby na marne. Musiałam radzić sobie sama. Moje wiecznie powtarzające się kłopoty były zbyt niebezpieczne, by je z kimś dzielić. Minki nie miał pojęcia, na jaką minę próbował się władować.
A ponieważ w istocie był dobrym lisem, nie mogłam pozwolić mu na podjęcie ryzyka pomocy mi w czymkolwiek więcej. Jak bardzo by nas to równocześnie nie bolało.

***

Kolejna umowa jakiś czas później ponownie zaprowadziła mnie do domu moich rodziców. Tym razem nie w poszukiwaniu wiedzy, a z czymś bardziej przyziemnym. O ile można tak nazwać próbę ucieczki z mojego mieszkania przed kolejnym zleceniodawcą.
— Mówiłam ci, John, że nie powinieneś jej w ogóle tym obarczać. Twój brat bardzo chętnie wziąłby zaklęcie na siebie, a ona cierpi — usłyszałam głos matki dochodzący z sąsiedniego pokoju. Była poirytowana. Upiłam łyk mlecznego oolonga z filiżanki i spojrzałam w sufit, zastanawiając się, jak w zasadzie ta kobieta doprowadziła mnie przed chwilą do tego, bym się wygadała, dlaczego do poniedziałku nie zamierzam wracać do swojego mieszkania. Najchętniej nie wracałabym tam jeszcze dłużej, ale cóż począć, życie człowieka dorosłego polega częściowo na tym, że musi pracować.
— I właśnie o to chodzi, Kaya — tym razem głos ojca. Ciekawe, czy wiedzieli, że doskonale ich słychać... — Fred pragnie mocy, którą ono daje. Lucille jest jej ciekawa. Nie dostrzegasz różnicy? Wiesz, co by się stało, gdyby on zaczął z niego korzystać? Właśnie przed takimi osobami mieliśmy je chronić, tłumaczyłem ci to.
— Powinieneś był więc jeszcze chociaż poczekać z przekazywaniem go jej. Jest jeszcze zbyt młoda — ton matki coraz bardziej się podnosił. Upiłam kolejny łyk herbaty. Pyszna. — My mieliśmy chociaż siebie, gdy to brzemię zostało ci przekazane, a ona? Jest sama jak palec.
Uznałam, że wystarczy już tego słuchania, jak rozmawiają o mnie. Westchnęłam i wstałam od stołu. Może upiekę im jakieś drożdżówki na uspokojenie...
Jakiś czas później, gdy odkładałam wyrobione ciasto do wyrośnięcia, do kuchni weszła mama. Zmierzyła mnie poważnym spojrzeniem, więc uśmiechnęłam się, by pokazać, że wszystko jest w porządku. W końcu ileż może koczować pod moim apartamentowcem jakiś obcy facet, któremu po fakcie nie spodobała się zażądana przeze mnie cena pomocy (chyba element "ty stracisz swoją zdolność przemiany w kojota na tydzień" przeważył, chociaż gdy błagał, bym zdobyła coś dla niego ze skarbca pewnego smoka, cena ta zdawała mu się nie przeszkadzać), prawda? To, że nie bardzo mogę tam wrócić, jest drobną niedogodnością. Oby ktoś tylko szybko go przyuważył i zgłosił służbom.
— Wyglądasz, jakby to nie był pierwszy raz — odezwała się w końcu kobieta.
— Hm, no nie robię pierwszy raz jagodzianek — udałam, że nie wiem, o czym mówi. Zarobiłam sobie tą odzywką na mordercze spojrzenie.
— Nie pierwszy raz ktoś nachodzi cię w twoim domu — to nie było pytanie. Podeszła do stołu i usiadła na krześle, które niedawno zwolniłam. — Nic nie mówiłaś — zauważyła z wyrzutem.
— Ktoś mi wtedy pomógł, więc problem został rozwiązany szybciej, niż przydarzyła się okazja o tym wspomnieć — wyciągnęłam z lodówki koszyk jagód, który przyniosłam ze sobą, gdy przyjechałam. Naszykowałam garnek i cukier, po czym przeszłam do przygotowywania nadzienia.
Rodzicielka jakiś czas przyglądała mi się bez słowa. Badała, czy faktycznie mam z tym wszystkim taki luz, czy udaję. Niestety znała mnie zbyt dobrze.
— Kto to był? — zapytała. I czy wie, co robisz? zawisło między nami niewypowiedziane. Wzruszyłam ramionami.
— Wpadliśmy na siebie tu w lesie — powiedziałam w końcu, gdy kobieta wciąż świdrowała mnie wzrokiem, żądając odpowiedzi. — Kitsune. Pomógł mi potem parę razy, w tym był u mnie, gdy jakiś człowiek, któremu odmówiłam pomocy, dotarł jakoś pod drzwi mojego mieszkania.
— Lisy...
— ...nie robią niczego bezinteresownie, tak, wiem — mruknęłam. Matka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dałam jej dojść do słowa. — Tyle, że ten robił. Zrobił dla mnie bardzo dużo bezinteresownych rzeczy. Za dużo. Kazałam mu zostawić mnie w spokoju.
Matka patrzyła na mnie chwilę, ewidentnie się nad czymś zastanawiając, aż w końcu westchnęła, wstała i do mnie podeszła. Objęła mnie ciasno ramionami, chociaż próbowałam zaoponować. Ona też zawsze za bardzo się o mnie martwiła...
— Chciałam powiedzieć, że lisy to całkiem przyjazne stworzenia, jeśli je bliżej poznać — mruknęła w moje włosy. Odsunęła mnie na odległość ramion od siebie, żeby spojrzeć mi w oczy. — Nie musisz się tak przed wszystkimi zamykać, gdy staną ci się zbyt bliscy, wiesz, Lu? Ani zamartwiać się tym, co jeszcze się nie wydarzyło. Kitsune nie są bezbronne. Myślę, że potrafiłby poradzić sobie z pewnymi zagrożeniami lepiej od ciebie — poklepała mnie po ramieniu, zanim cofnęła się o kolejny krok i zajrzała do garnka z jagodami. Niby od niechcenia dodała: — Nie da się przez całe życie nieść swojego brzemienia samotnie.
Nie chciałam już kontynuować tego tematu. Wyciągnęłam z lodówki składniki na kruszonkę, mieszanie w garnku zostawiając kobiecie. Dokończyłyśmy przygotowywanie jagodzianek, nie poruszając już tego tematu.

***

Na uczelnianą imprezę poszłam przymuszona przez Mel oraz kilku innych znajomych z kadry. Dosłownie przymuszona, bo na kilka godzin przed jej rozpoczęciem, pod moim mieszkaniem pojawiła się grupka czterech osób ze wspólnym zadaniem — wyciągnąć mnie na imprezę, choćby i siłą.
Uznałam, że nie będę odstawiać cyrków i po prostu w tempie zaiste ekspresowym się wyszykowałam. Mel pomogła mi spiąć pudrowo różowe włosy w fantazyjny kok. Przyniosła mi też super sukienkę, w której na pewno będę wyglądać wystrzałowo. Była lekka, czarna, na ramiączkach. Spódnica sięgała ziemi i posiadała rozcięcie z boku, niemal do biodra. Słowem: pokazywała stanowczo za dużo ciała jak na moje przyzwyczajenia, natomiast dziewczyna naciskała. Gdy zostałam sama w łazience, ubrałam ją jednak w końcu i oceniłam, czy jest szansa, że zakryje wijące się na moim ciele linie. Fartem zakryła, musiałam tylko uważać, żeby nie podwinęła się za wysoko ani, szczególnie, żeby nie pokazać drugiej nogi, tej, po stronie której nie było rozcięcia w materiale, na której wiło się aktualnie kilka linii zawartych umów. Do ogarnięcia. Dobrze, że nie brałam w ostatnim czasie praktycznie żadnych zleceń.
Na miejsce imprezy dojechaliśmy wspólnie samochodem Mel, chwilę pogadałam z towarzystwem, a gdy przyszło do zdjęć grupowych, zewakuowałam się. Jak zawsze na takich imprezach. Nie za bardzo lubiłam być fotografowana, szczególnie przez obcych...
Zaraz, kurwa, czy to Minki?
Przyglądałam się, jak mężczyzna ustawia wszystkich do zdjęcia, zastanawiając się, jakim chorym zrządzeniem losu to akurat on jest fotografem na tej imprezie. Myślałam, że już więcej go nie spotkam. Wmawiałam sobie, z kiepskim skutkiem, że chcę nigdy więcej go nie spotkać. Tymczasem proszę bardzo — znowu znalazł się tam, gdzie ja.
W ostatniej chwili Mel zorientowała się, że nie stoję ze wszystkimi i wciągnęła mnie na zdjęcie. Rozległ się dźwięk zwalnianej migawki.
— Wiesz, że nie lubię zdjęć, Mel — mruknęłam, gdy fotografie zostały wykonane, a wszyscy zaczęli rozchodzić się, by kontynuować zabawę. Zerkałam wciąż kątem oka na fotografa. Przykuwał wzrok chyba wszystkich kobiet znajdujących się na sali.
— Oj tam, nie narzekaj — szturchnęła mnie żartobliwie i pociągnęła za rękę w sobie tylko znanym kierunku. — Na zdjęciach grupowych trzeba być!
Nie podzielałam jej entuzjazmu. Dociągnęła mnie jednak do stołu z przekąskami i zażądała, żebym wybrała jej coś dobrego. Zawsze tak robiła, jakbym była jakimś guru pod względem oceny smaku potraw na oko. Zrobiłam jednak, o co mnie prosiła, kładąc na nasze talerze po kolei kilka przekąsek, które przykuły mój wzrok. Mini tarty z kurkami, pity i pesto, a dla koleżanki mini hamburger. Uśmiechnęłam się ciepło na widok podekscytowania na twarzy dziewczyny, gdy wręczyłam jej wybrane przekąski mówiąc, że te na pewno będą smaczne.
Chwilę pokręciłam się jeszcze z Mel po sali, pogadałyśmy z paroma osobami, które nas zaczepiły, jednak moje myśli cały czas wracały do kitsune, fotografującego ludzi na parkiecie. Poczułam ścisk w klatce piersiowej, gdy jakaś dziewczyna podeszła do niego i porwała do tańca, na co mężczyzna pozwolił. Skarciłam się w duchu za to, że pozwalam sobie na takie chwile słabości. Z trudem oderwałam wzrok od mężczyzny i wróciłam do rozmowy. Jednak obecność Minkiego wciąż nie dawała mi spokoju. Tak, jak i słowa mojej matki, które co jakiś czas pojawiały się nieproszone w mojej głowie. Nie powinnam, zdecydowanie nie powinnam im ulegać. Dla jego dobra musiałam trzymać się na dystans.
Tylko czy to na pewno jest to, czego on chce, Lucille? Zapytałaś go kiedyś o to?
Nienawidziłam, że Kaya Baskerville jak zawsze miała rację.
Szturchnęłam w końcu Mel, która zagadała się z doktorantem z wydziału magicznych zwierząt, żeby zwrócić jej uwagę i powiedzieć, że zaraz wrócę. Wzięłam głęboki wdech, utkwiłam wzrok w Minkim, który siedział nieopodal przy przeznaczonym dla fotografa stoliku, i w końcu ruszyłam w jego stronę.
Nie zauważył mnie, gdy się zbliżałam. Dopiero, gdy usiadłam obok niego, spojrzał na mnie kątem oka. Nie mogłam jednak sama zebrać się, żeby na niego spojrzeć, więc wbiłam wzrok w bawiących się przed nami ludzi.
— Coś chcesz? — spytał po chwili. Zaczęłam żałować, że tu przyszłam. Zacisnęłam dłoń leżącą na moim udzie w pięść. Ależ to cholernie krępujące.
Błysk lampy wyrwał mnie z zamyślenia. Przeniosłam gwałtownie wzrok na mężczyznę. Patrzył na mini wyświetlacz aparatu, będąc lekko odwróconym w moją stronę. Czy on mi właśnie zrobił zdjęcie? Zanim zdążyłam z plątaniny myśli w mojej głowie wyłuskać coś sensownego, do mężczyzny podeszła grupka studentów, z resztą z grupy, której w tym roku prowadziłam ćwiczenia. Patrzyłam za nimi, jak odchodzili z kitsune.
Patrząc na tańczących ludzi oraz będącego wśród nich lisa, pierwszy raz w życiu przyszła mi do głowy myśl, że może fajnie byłoby dołączyć. Pozostałam jednak na miejscu. To bez sensu. Im dłużej mężczyzna robił zdjęcia, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że może jednak powinnam sobie pójść. Postępowałam samolubnie. Ponowna rozmowa z nim nie mogła przynieść mężczyźnie niczego dobrego.
Już w zasadzie zdecydowałam się jednak odejść, ale akurat w tym momencie Minki usiadł koło mnie na krześle, które wcześniej zwolnił. Nic nie powiedział. Ja również milczałam, ciągle mieląc w głowie myśli, jak ubrać w słowa to, co chciałam mu przekazać. Czy w ogóle powinnam się odzywać.
Zerknęłam w końcu kątem oka na mężczyznę. Patrzył znowu w aparat, coś klikał, przeciągał palcami po dotykowym ekranie z podglądem zdjęć. Zmięłam materiał sukienki w dłoni i w końcu się odezwałam, wbijając wzrok w stolik przede mną. Miał prawo podjąć świadomy wybór.
— Przepraszam za znieważenie twojej pomocy — powiedziałam spokojnie jak na to, jaki chaos panował w mojej głowie. — Jeszcze bardziej przepraszam za to, że nie dotrzymałam obietnicy i wyszłam wtedy z domu. Nie chciałeś mnie jednak słuchać, gdy prosiłam, żebyś nie angażował się za bardzo. Nie wiedziałam, jak inaczej cię do tego przekonać.
Milczał, ale nie zdecydowałam się na niego spojrzeć, by sprawdzić, jak zareagował. Prawdopodobnie nie miał w ogóle ochoty na rozmowę ze mną. Tylko czy... na pewno wróciłby wtedy, widząc, że wciąż siedzę przy tym stole?
— To, co robię, jak z resztą zdążyłeś się przekonać, jest niebezpieczne. Naprawdę nie chcę, żeby ktokolwiek poza mną był w to zaangażowany — kontynuowałam po chwili ciszy. — Być może powinnam przyjąć pomoc, skoro mi ją zaoferowałeś, jednak czułam, i nadal czuję, że jest to nie w porządku względem ciebie — wzięłam głęboki oddech i w końcu spojrzałam na mężczyznę. Patrzył na mnie, a z jego twarzy nie mogłam nic wyczytać. — Muszę radzić sobie sama z piwem, którego sobie nawarzyłam. Wciąganie w to kogoś, kto nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, byłoby po prostu nie fair — uśmiechnęłam się niemrawo. — Tym bardziej, że jesteś naprawdę dobrą osobą i nie zasługujesz na to, by nurzać się po uszy w nie swoim bagnie.
Zapadło długie milczenie. W końcu Minki wypuścił powoli powietrze i odwrócił głowę, by spojrzeć znowu w aparat.
— Tak szczerze — odezwał się w końcu. — Bardziej przeszkadzają mi kłamstwa i niedocenianie tego, co komuś oferuję, niż pakowanie się za kimś w kłopoty — zgromił mnie spojrzeniem. — Natomiast dziękuję, że w końcu zdecydowałaś się przyznać do błędu.
— Ludzie są okropni i sami nie wiedzą, czego chcą czy potrzebują — burknęłam w ramach samokrytyki. Zasłużyłam sobie tym na krzywy uśmiech kitsune. Wyprostowałam się.
— Co do tego, że cię nie słuchałem... mało przekonująca jesteś, jak mówisz, że sama sobie poradzisz — zaśmiał się, ale jakby bez wesołości. Dalej był poirytowany. Zasłużyłam sobie. — Bo nie radzisz sobie zupełnie.
— Ano... — znowu się zgarbiłam, odwracając wzrok. Cóż można odpowiedzieć na tak jawną oczywistość...
Nagle do stolika podbiegła Mel. Omiotła nas zaciekawionym wzrokiem, na chwilę posyłając mi pytające spojrzenie. Pokręciłam głową. Koleżanka jednak zamiast sobie pójść, zbliżyła się jeszcze bardziej i, łapiąc mnie za rękę, by zmusić do wstania, rzuciła do Minkiego.
— O, skoro znalazłam Lucille z fotografem, może mógłbyś nam porobić trochę zdjęć? — uśmiechnęła się promiennie. Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
— Mel, wiesz, że nie lubię... — kuksaniec w bok od dziewczyny był tak silny, że przerwałam — Kurde, Mel, co ty...
— Och, zignoruj ją, ona kocha zdjęcia — mrugnęła do kitsune porozumiewawczo. Próbowałam na migi dać mu znać, że to jawne kłamstwo i ma jej za nic w świecie nie słuchać, jednak Minki tylko odpowiedział na jej uśmiech tym samym i zaproponował, żebyśmy podeszli do specjalnie przygotowanej ścianki.
Zamorduję obydwoje.

***

Do końca imprezy spotkałam się z Minkim jeszcze kilka razy, ale przelotnie. Nie było już okazji za bardzo porozmawiać, w końcu mężczyzna przyszedł tu do pracy, nie w celach towarzyskich. Wyszedł z imprezy po kilku godzinach, nie zostając do końca. W zasadzie im później, tym mniej fotograf był potrzebny, pewnie więc organizatorzy imprezy zdecydowali, by zatrudnić go tylko do określonej godziny, zamiast do końca przyjęcia. W pewnym momencie widziałam, jak wychodzi z sali, a potem, wraz ze sprzętem, z imprezy. Nie podszedł się pożegnać, co zabolało, ale nie mogłam mieć przecież o to pretensji. Wszak miał prawo nigdy nie wybaczyć mi złamania tamtej danej mu obietnicy.
Krótko po tym, jak zniknął, uznałam, że na mnie w zasadzie też już czas. Jednak Mel, której autem dojechaliśmy na imprezę, nie było spieszno do powrotu, ewidentnie dobrze się bawiła, tańcząc z mężczyzną, z którym wcześniej rozmawiała. Na moje szczęście lokal znajdował się może dwadzieścia minut spacerem od domu moich rodziców. Spojrzałam na zegarek na telefonie. Dochodziła północ, ojciec pewnie jeszcze nie spał, to mi otworzy.
Dałam znać koleżance, że wychodzę oraz że poradzę sobie z powrotem na własną rękę, po czym opuściłam budynek. Było nieco chłodno, przez co zaczęłam żałować, że nie zabrałam jakiegoś płaszcza. Jednak gdy wychodziliśmy, na dworze panował nieznośny gorąc, nie pomyślałam więc wtedy o tej części garderoby. Spojrzałam zamyślona w niebo, na którym tkwił duży, bardzo jasny księżyc, otoczony milionem gwiazd.
— Jak pięknie — powiedziałam cicho do siebie. Uwielbiałam nocne niebo na obrzeżach miasta. W centrum, gdzie częściej przebywałam, nie wyglądało tak olśniewająco. Objęłam się ramionami, by trochę złagodzić chłód, na niewiele się to jednak zdało. Moje myśli pobiegły nieproszone do zdolności otrzymanej w ramach jednej z umów, której ślad spoczywał teraz na moim biodrze. Mały, schematyczny kojot, utworzony z czarnych linii zaklęcia. Zwierzęca sierść na pewno skutecznie osłoniłaby mnie przed zimnem. Tylko co z ubraniami... Sukienka nie była przecież moja.
Porzuciłam więc, genialny w swojej prostocie, pomysł przybrania na czas powrotu do domu zwierzęcej postaci, zamiast tego ruszyłam konwencjonalnie, na dwóch nogach, drogą w kierunku rezydencji rodziców. W głowie wciąż szukałam jakiegoś bezpiecznego zaklęcia, żeby się ogrzać i jednocześnie nie spalić pożyczonej sukienki. Zajmowało to moje myśli do tego stopnia, że nie usłyszałam zbliżających się kroków, aż podążająca za mną osoba nie znalazła się tuż za mną. Odwróciłam się nagle, adrenalina uderzyła mi do głowy, wyciągnęłam przed siebie ręce, przywołując na nie błyskawicę.
I nagle zdałam sobie sprawę, kto przede mną stoi. Opuściłam dłonie, małe wyładowanie przeskoczyło między nimi a naelektryzowanym materiałem sukienki.
— Wystraszyłeś mnie — burknęłam, skupiając wzrok na idealnej twarzy Minkiego.
— Mogę wiedzieć, co tu robisz sama o tej godzinie? — zapytał, patrząc na mnie z dezaprobatą.
— Wracam. Do rodziców, bo mam bliżej — ponownie objęłam się ramionami, bo chwilowe ocieplenie skóry wywołane przyzwaniem elektryczności zastąpił dojmujący chłód. Zaczęłam się mimowolnie trząść. — N-n-nie m-miałam z-z kim-m wr-rócić sam-mochodem d-do m-mieszkania.

Minki?
2717 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz